środa, 31 grudnia 2014

Szczęśliwego Nowego Roku 2015 !!!


Szczęśliwego Nowego Roku !!!
Niech się spełnią w tym nadchodzącym roku wszystkie 
Wasze marzenia!

A piosenka z tej okazji, to dwa w jednym ;-)


piątek, 5 grudnia 2014

Deszczowe piosenki


O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
(...)

Jest to początek wiersza, który Leopold Staff napisał na początku XX wieku. Niby stary, a jakże świeży, jakby powstał kilka dni temu. Piękny, nastrojowy, jeden z najpiękniejszych utworów jakie w życiu poznałem.

Równie nastrojowa jest piosenka, którą usłyszałem jako jedną z pierwszych deszczowych. A że wówczas zapotrzebowanie było (władz głównie) na programy kombatanckie w telewizji, więc mówi ona o młodym chłopaku stojącym na warcie w strugach dżdżu... Autorem słów był człowiek niewiele od niego starszy. Marian Matuszkiewicz, pseudonim "Ryszard", w chwili śmierci w hitlerowskim obozie zagłady Stuthoff miał prawdopodobnie tylko 23 lata (nieznana jest data jego urodzin).

Tutaj w wykonaniu Edyty Geppert

"Ryszard"  napisał również melodię do swojego tekstu, wykorzystując motyw z opery Georges'a Bizeta "Poławiacze pereł".

Aria Je crois entendre encore w wykonaniu Jussiego Björlinga (nagranie z 1945 roku)


Najbardziej jednak znaną jest Deszczowa piosenka z filmu pod tym samym tytułem, produkcji roku 1952. Śpiewana w strugach deszczu pochodzącego ze studyjnego hydrantu przez znakomitego Gene'a Kelly. Podobno na katarze się nie skończyło, po nakręceniu tej sceny...




Jak przez mgłę natomiast przypominam sobie Just walkin' in the Rain nagraną w 1956 przez Johnny'ego Ray'a. Piosenkę napisał w roku 1952 Johnny Bragg, "podopieczny" stanowego więzienia w Nashville, który wraz z kilkoma współwięźniami stworzył grupę The Prisonaires.

 


Następnej  piosenki chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Riders on the Storm grupy The Doors. Pamiętam, że wieczór, podczas którego udało mi się upolować ten utwór w radio, był prawdziwym świętem. Posłuchajcie jej w całkowitej ciemności...






Choć piosenka francuska, czy może bardziej francuskojęzyczna jest mi bardzo bliska, muszę przyznać bez bicia, że W deszczu kanadyjskiej grupy Vilain Pinguin (Brzydki Pingwin) z prowincji Quebec, poznałem dopiero szukając utworów do tego artykułu...







A na koniec wisienka na torcie... Road to Hell i Chris Rea. Mogę tego słuchać bez końca!

poniedziałek, 26 maja 2014

Dla wszystkich mam

Pierwszą  usłyszaną przeze mnie piosenką dla mamy była piosenka śpiewana przez cudowne dziecko Włoch lat sześćdziesiątych, Robertino Lorettiego. Jeszcze mamy tę plastykową pocztówkę dużego formatu...


Potem był Wojciech Młynarski ze swoją wersją wspomnień z cielęcych lat. To piosenka, która jest prawdziwym ukojeniem...



O mamie jest też jedna z niewielu piosenek Wioletty Willas, które lubię; tę nawet bardzo.



Chronologicznie to piosenka Niebiesko - Czarnych z 1955 roku powinna rozpocząć ten post...



Louis Mariano w 1958 roku zaśpiewał tę piosenkę w programie telewizyjnym w obecności swojej mamy...


Wszystkim mamom
życzę wszystkiego najlepszego i spełnienia najskrytszych marzeń!!!

niedziela, 27 kwietnia 2014

Wieczór melancholijny

Są piosenki, których się po prostu słucha, ale są także takie, które dotykają delikatnych strun wspomnień. Może któraś z tych trzech również  w Was obudzi dawno zapomniane uczucia...







Życzenia urodzinowe!

Wszystkiego najlepszego, siostro, co tylko sobie wymarzysz, 
z okazji kolejnej osiemnastki ;-) !!!


niedziela, 13 kwietnia 2014

"My Fair Lady" czy "Pigmalion" ?


W starożytnej Grecji istniał mit o Pigmalionie, królu Cypru, który zakochał się w wykonanym przez siebie z kości słoniowej posągu kobiety. Bogini Afrodyta ulitowała się nad nim i ożywiła rzeźbę. Wówczas król mógł pojąć ją za żonę.

Pigmalion i Galatea (Louis Gauffier)
Source: Wikipedia

W 1913 roku brytyjski pisarz George Bernard Shaw napisał sztukę pod tytułem Pigmalion. Opowiada ona historię profesora fonetyki, który z prostej kwiaciarki uczynił damę, godną uczestnictwa w przyjęciu w ambasadzie. Według sztuki powstało kilka filmów, a w 1956 musical My Fair Lady, który jeszcze tego samego roku zawitał na deski Mark Hellinger Theatre na Brodwayu.  Na całym świecie znana jest jego filmowa adaptacja, w reżyserii George'a Cukora, z Rexem Harrisonem, odtwórcą głównej postaci, profesora Higginsa,  oraz młodziutką Audrey Hupbern w roli Elizy Doolittle, kwiaciarki z nizin społecznych, niemiłosiernie kaleczącej swój ojczysty język. Przez te kilkadziesiąt lat piosenki z musicalu zaczęły żyć własnym życie i, być może, część z nich znacie nie wiedząc nawet skąd pochodzą. Muzykę skomponował Frederick Loewe, który w 1958 dostał Oscara za piosenkę do filmu Gigi.

To Eliza przed przemianą


Tutaj będzie Eliza po przemianie


Czy po taki balu można położyć się po prostu do łóżka i zasnąć? 
Na pewno NIE...
Choć tak naprawdę sytuacja po balu stała się wręcz dramatyczna,
a  tę radosną piosenkę Eliza śpiewa dużo wcześniej,
kiedy po raz pierwszy udało jej się powtórzyć bezbłędnie trudne ćwiczenie fonetyczne 


To jest ulubiona piosenka Ani


A to moja

Reasumując, płyta DVD z filmem My Fair Lady jest jedną z tych, które bardzo często lądują w moim  odtwarzaczu.

Na deser piosenka z musicalu w języku polskim. Przetańczyć całą noc w wykonaniu Grażyny Brodzińskiej

sobota, 12 kwietnia 2014

Michel Legrand

W roku 1964 wszedł na ekrany francuskich kin film Les Parapluies de Cherbourg (Parasolki z Cherbourga). Jego twórcą, scenarzystą i reżyserem, był Jacques Demy. Jeden z pierwszych filmów, w którym zagrała późniejsza gwiazda francuskiego ekranu, Catherine Deneuve. To też jedyny film, jaki znam, w którym wszystkie dialogi są... śpiewane (nie widziałem drugiego filmu tego reżysera nakręconego w 1982 w tej samej konwencji, Une chambre en ville). Film dziwny, bo oglądając go miałem wrażenie, że nikt poza ludźmi znającymi nieźle język francuski nie jest w stanie śledzić akcji, słuchając śpiewanych rozmów. Tymczasem obraz ten zrobił furorę i to nie tylko we Francji. Już w roku produkcji, czyli 1963, otrzymał Prix Louis -Delluc, nagrodę za najlepszy film roku, a w 1964 Złotą Palmę na Festiwalu w Cannes. Liczbą 1 mln 300 tys. głosów uznany też został za najlepszy film roku przez  francuską publiczność. 
Oprócz tych śpiewanych dialogów, film zaskakiwał też scenografią. Starannie dobrane kolory (z przewagą żółci, czerwieni, niebieskiego) ubrań aktorów oraz elementów niby zwykłych ulic francuskiego portu, rzucają się w oczy i zapadają w pamięci. 
Muzykę skomponował Michel Legrand. Scena, w której Madeleine dowiaduje się, że Guy otrzymał powołanie do wojska i wyjeżdża walczyć w Algierii (temat wojny algierskiej był prawie nieobecny we francuskich filmach, to również nowość), prezentuje najbardziej znany motyw muzyczny tego filmu. Na jego podstawie napisano wiele wersji dla piosenkarzy na całym świecie.




Michel Legrand to jeden z największych muzyków w świecie francuskiej rozrywki: piosenki, jazzu i muzyki filmowej. Trzykrotny zdobywca Oscara. Między innymi w kategorii za najlepszą muzykę w dramacie, w 1971 roku. Znacie może ten  motyw z filmu Lato roku 1942, The Summer Knows śpiewany przez Barbarę Streisand?





Bardzo lubię inny, późniejszy film Jacquesa Demy, do którego Legrand również napisał  muzykę. Film pełen piosenek, gdzie  postacie rozmawiają jednak w normalny sposób Les Demoiselles de Rochefort (Panienki z Rochefort). W nim także wystąpiła w jednej z głównych ról Catherine Deneuve. Na nim, w czasach studenckich usiłowałem ćwiczyć swój francuski. Nie było łatwo...



A na koniec moja ulubiona piosenka Michela Legranda w wykonaniu samego kompozytora. The Windmills of Your Mind  z filmu Sprawa Thomasa Crowna, z udziałem Steve McQueena i Faye Dunaway,  za którą kompozytor w 1969 roku również otrzymał  Oscara.



PS.
Michel Legrand to także wspaniały pianista. Tu podczas koncertu w 1984 roku, na którym wraz ze znakomitym pianistą amerykańskim, Oscarem Petersonem, wykonuje swój utwór Watch What Happens. Nagranie dla miłośników jazzu...  Informacja dla niecierpliwych: zacznijcie słuchać około 4 minuty   ;-)


Na kontrabasie gra Niels-Henning Ørsted Pedersen, a na perkusji Martin Drew

niedziela, 6 kwietnia 2014

What a wonderful world - piosenka, która mi nie pozwala zapomnieć

Tym razem tylko trzy zdania. Piosenka ta, w znakomitym wykonaniu Louisa Armstronga, była ulubioną piosenką Krzyśka, naszego tragicznie zmarłego w 1999 roku kuzynka. Kiedy ją słyszę, od razu widzę młodego... Dziś miałby 45 lat.


sobota, 5 kwietnia 2014

Rytmy południowoamerykańskie

Rytmy południowoamerykańskie były popularne przez cały XX wiek. Przed wojną nasi kompozytorzy skomponowali chyba rekordową liczbę tang. Jedno z nich to Szkoda twoich łez, dziewczyno skomponowane przez Artura Golda, do słów Andrzeja Własta. Piosenka w wykonaniu Tadeusza Faliszewskiego pochodzi z rewii Cała Warszawa wystawionej w 1928 roku w teatrze Morskie Oko (płyta wytwórni Syrena-Electro z 1929). Ja tę piosenkę poznałem z małej tzw. czwórki z przedwojennymi szlagierami nagranymi przez Jerzego Połomskiego chyba w latach sześćdziesiątych (i w jego wykonaniu pojawiło mi się w podglądzie, czary jakieś czy co?).






Najpierw tuż po II Wojnie Światowej na krótko, a potem po odwilży październikowej, czyli po 1956 roku,  na dobre, rytmy południowoamerykańskie zagościły na polskich estradach.  Wówczas także napisano wiele piosenek, ale tym razem kompozytorzy sięgnęli do różnych gatunków lub podgatunków: rumby, czaczy (cha cha cha), calypso, mambo i innych.
Poniżej próbka takiej produkcji: Serduszko puka w rytmie cha-cha. Piosenkę napisaną przez Romualda Żylińskiego do słów Janusza Odrowąża śpiewała między innymi Maria Koterbska.




A to już bossa nova, czyli Żniwna dziewczyna. Jest to jedna z pierwszych piosenek Wojciecha Młynarskiego, które poznałem z debiutanckiej płyty mistrza powojennych "tekściarzy". Muzykę skomponował Jerzy Abratowski (prywatnie mąż Ludmiły Jakubczak, o której wkrótce coś także napiszę).




Jedną z moich ulubionych samb jest natomiast Samba Saravah z francuskiego wyciskacza łez Kobieta i mężczyzna, w reżyserii Clauda Leloucha. Piosenka, którą skomponował wcześniej jako Samba da bênção  jeden z najpopularniejszych twórców brazylijskich  drugiej połowy XX wieku, Vinicius de Moraes (link do koncertu - Moraes to ten facet za stołem), jest w filmie śpiewana przez autora słów francuskich, Pierre'a Barouh.




A na koniec - deser, czyli wspólna płyta dwóch potęg: brazylijskiego współtwórcy bossa novy Joao Gilberto i amerykańskiego saksofonisty jazzowego Stana Getza. W 1963 roku duet ten, wspólnie z żoną Joao, Astrud Gilberto, nagrał jedną z najpiękniejszych piosenek jakie znam: Garota de Ipanema, która podbiła cały świat jako The Girl from Ipanema (pierwsza na tej płycie).

niedziela, 30 marca 2014

Piosenki o piosence

Nie przypominam sobie wielu piosenek, które mówiłyby o piosenkach, czyli o nich samych. Może to jednak moja pamięć jest zbyt krótka?
Jedną z tych znanych mi najdłużej jest Piosenka jest dobra na wszystko z Nadprogramu II Kabaretu Starszych Panów, w którym gospodarze prezentowali swoje piosenki z różnych Wieczorów kabaretowych.
 



Drugą jest śpiewane przez Macieja Koleśnika (tego od Warszawa da się lubić, do której muzykę napisał także Jerzy Wasowski) muzyczne pytanie Komu piosenkę ? Jak zobaczycie w trakcie odtwarzania, na jednej całej stronie dużej płyty umieszczona była tylko jedna piosenka trwająca ok. 3 minut. Bowiem na początku lat sześćdziesiątych w Polsce  produkowano jeszcze trochę płyt na 78 obrotów na minutę. Zostały one wyparte przez płyty drobnorowkowe: długogrające - 33,5 obr. na min. i tzw. single na 45 obr. na min. Nasz pierwszy rodzinny gramofon Bambino miał jeszcze możliwość odtwarzania tych najszybszych płyt. Następny - Mister Hit (produkowany w Łódzkich Zakładach Radiowych Unitra - Fonica, na licencji niemieckiego Telefunkena), już nie. Był zbyt nowoczesny! :-)

 
 
 
Piosenka może być jednak zdradliwa, o czym śpiewała Hanna Skarżanka. Znakomita aktorka obdarzona dość niskim głosem, wspaniale interpretowała śpiewane przez siebie piosenki. 
 

 
 
I dwie piosenki zagraniczne. Pierwsza, oczywiście francuska. Sous le ciel de Paris w wykonaniu śpiewającego aktora Yves Montanda. Opowiada ona o piosence ulatującej ku niebu Paryża...

 
 
Druga, to jeden z przebojów amerykańskiej piosenkarki ukraińsko (po ojcu) włoskiego (po matce) pochodzenia, która zaczęła swoją karierę w okresie wojny w Wietnamie, Melanie Safki. Co oni zrobili mojej piosence???
 

 
 
 
PS.
W ostatniej chwili znalazłem jeszcze coś fajnego, ale nie pytajcie mnie o szczegóły tekstu... Já písnička, wykonuje ją  Pavlína Jíšová.
 
 

 
Pamiętacie może jeszcze coś?  Jeśli tak, podpowiedzcie!

piątek, 28 marca 2014

A cappella

Śpiewanie bez instrumentów pojawiło się już w XVI wieku. Wówczas był to styl kościelny. Obecnie oznacza każdy rodzaj śpiewu wykonywany bez instrumentów lub z ich dyskretnym udziałem, np. bębnów. Pierwszym takim zespołem, który pamiętam był Novi Singers. Ich specjalnością była w zasadzie wokaliza, czyli śpiew bez tekstu, ale przynajmniej jedną płytę, zresztą znakomitą, nagrali bez towarzystwa innych muzyków: Novi Singers Chopin. Na YouTubie można znaleźć dwa czy trzy utwory.
Między innymi Walc Des-dur op.64  z  zdjęciami różnych  kosmicznych cudów. Całkiem niezłe zestawienie...




Jednym z utworów na tej płycie jest też fragment scherza h-moll op. 20, w którym kompozytor wykorzystał motyw kolędy Lulajże Jezuniu




Taki śpiew może być wspaniałą zabawą, zarówno dla wykonawców jak i widzów, co pokazują wodne chłopaki czyli Water Boys z kanadyjskiego Uniwersytet Waterloo.


 



Może być też czymś na poważnie. Pierwsza płyta francuskiej grupy Pow Wow, którą poznałem wkrótce po jej wydaniu w 1995 roku była dla mnie wielkim odkryciem. Mogłem na okrągło słuchać ich piosenek. Osądźcie zresztą sami czy miałem rację.




Nie mogę się powstrzymać, aby nie zaprezentować jeszcze raz Water Boys wykonujących przebój Billy Joella For the Longest Time

 



No i mistrz wokalizy: Bobby McFerrin. Tu we fragmencie z koncertu, który dał w Montrealu podczas Festiwalu Jazzowego. Doskonała zabawa z publicznością.



A na koniec optymistyczne przesłanie życiowe w wykonaniu Maestro McFerrina, Robina Williamsa i Billa Irwina.



Bobby McFerrin gościł na Warsaw Summer Jazz Days 2002. Sam manager mistrza zaprosił na scenę polskie zespoły, których zadaniem było zaskoczyć jego podopiecznego.  Jednym z nich była Grupa MoCarta. 10 minut dobrej zabawy

A dla tych, którzy polubili Bobbyego link do jego koncertu w Montrealu w 2005 roku. Trzeba na to poświęcić trochę czasu, ale warto zobaczyć jak gość się bawi razem z publicznością. Nie zabrakło też wyzwań dla mistrza.

PS.
Dla amatorów wokalizy jazzowej Urszula Dudziak z jej słynną Papayą.


czwartek, 27 marca 2014

Tarantela - czy to jakaś ryba?

Pytanie w tytule wcale nie jest bez sensu, bowiem pierwszym utworem tego gatunku miała być neapolitańska piosenka Lo guarracino, opowiadająca o flircie dwóch morskich rybek, z których jedną był ów guarracino, a drugą... chyba jakaś sardella, bo ta nazwa wpada ciągle w ucho, gdy słucha  się tej piosenki  w wykonaniu np. Cigliano Fausto.



A to poniżej to właśnie guarracino, czyli po polsku chromis kasztanowy, żyjący w dużych ławicach we wschodnim Atlantyku oraz (jakże by inaczej) w Morzu Śródziemnym.


Lo guarracino poznałem tuż przed opracowaniem tego postu czyli ostatnio i przez przypadek. Natomiast już od lat znałem inną tarantelę, francuską, którą wykonuje Yves Duteuil. Nawet dla znających ten język, jest ta piosenka pewnym wyzwaniem, tak jak "ta kapustka, taka pustka..." w piosence Jeremiego Przybory.



No, ale i my sroce spod ogona nie wypadliśmy. Agnieszka Osiecka napisała słowa, muzykę skomponował Włodzimierz Korcz i powstała Tarantella na niedzielę, którą śpiewały m.in. Irena Santor, Elżbieta Starostecka (prywatnie żona pana Korcza) i Halina Kunicka, której wykonanie można było poznać na przykład dzięki pocztówkom dźwiękowym...


A teraz przygotujcie się na coś niezłego. Połączenie rock and rolla (tańca) z przyśpieszoną tarantelą. Może to i po prostu wygłup, ale spróbujcie coś takiego powtórzyć.



Melomani wiedzą, że w XIX wieku i później, tarantela trafiła również na salony. Miedzy innymi Fryderyk Chopin sięgnął do tego motywu i stworzył Tarantelę As-dur op. 43. Możecie wysłuchać tego krótkiego utworu w wykonaniu Jacka Ciołczyka.

wtorek, 25 marca 2014

Najstarsze teledyski TVP


Zacznę od video clipu, który nie jest stary i nie jest naszej produkcji. Odkryłem go jednak niedawno i, muszę powiedzieć, że mi się spodobał, więc niech posluży nam za przykład współczesnego podejścia do prezentacji piosenek. Ciekawe ile kasy na niego poszło i ilu ludzi było zaangażowanych w nakręcenie go.
W roku 2012, francuski piosenkarz tunezyjskiego pochodzenia, Dany Brillant, nagrał nową wersję piosenki, którą w 1957 rozpoczęła swoją karierę gwiazda francuskiej estrady, Dalida. Chodzi o piosenkę Bambino, napisaną we Włoszech i zaprezentowaną po raz pierwszy w 1956 na festiwalu w Neapolu. Ale to nie wersja włoska lecz raczej francuska zrobiła karierę światową. Piosenka mówi o chłopaku, który zakochał się bez wzajemności, w nieco od niego starszej niewieście. 
 


A teraz przejdziemy do właściwego tematu tego postu, czyli do tak zwanych teledysków Telewizji Polskiej. Znalazłem na YouTubie dwa. Oba doskonale pamiętam. Popatrzcie jak skromnymi środkami posługiwali się w latach 60-tych ich realizatorzy. 

 Augustowskie noce 
w wykonaniu Marii Koterbskiej



Powracająca melodyjka
w interpretacji Krystyny Konarskiej


Śpiewać można było, jak widzicie, ewentualnie w przerwach w pracy. Etos pracy socjalistycznej musiał zostać zachowany nawet w teledyskach. Pamiętam jeszcze jeden z nich: Jabłuszko pełne snu, w którym Mieczysław Wojnicki śpiewał piosenkę w "warzywniaku", ubrany w szary fartuch, przed skrzynkami wypełnionymi rzeczonymi jabłuszkami.

PS.
Dla wielbicieli Krystyny Konarskiej jeszcze jedna propozycja. Jesienny Pan

piątek, 21 marca 2014

Blood Sweat and Tears

Lata mojej wczesnej młodości to oczywiście nie tylko muzyka polska czy francuska. Blood Sweat & Tears to zespół, którego muzykę poznałem w czasie wyjazdu z całą grupą z mojego liceum do Przemyśla. W czasie wieczornego disco, puszczaliśmy taśmy z magnetofonu szpulowego marki Grundig (tak naprawdę to był on produkcji polskiej, z zakładów im. Kasprzaka, ale na licencji niemieckiej). Na jednej z nich były nagrywane chyba przez kogoś z radia takie piosenki tej grupy jak Hi De Ho, Spinning Wheel i moja ulubiona, której mogłem słuchać w nieskończoność: And When I Die. Był to rok 1970 i zaraz potem miałem okazję posłuchać ich na żywo w Sali Kongresowej. Jako 15-latek znalazłem się na tym koncercie jako przyczepka do naszej kuzynki, która obracała się wówczas w środowisku muzycznym. Było to dla mnie ogromne przeżycie. I pewnie dlatego jeszcze dziś, gdy ich słucham robi mi się ciepło na sercu. Choć też wracają wspomnienia owego wyjazdu, który mógł zmienić moje życie, nadać mu zupełnie inny kierunek, ale nie zmienił, więc... pozostała tylko muzyka.

 And When I Die



 Spinning Wheel



 Dwadzieścia lat później grupa ciągle w  formie
 Hi De Ho




Kiedy na taśmie rozpoczynały się utwory Blood Sweat & Tears, następowała w zasadzie przerwa na przekąski,  ale przy tym można było na upartego nawet tańczyć.

 You've made me so very happy

wtorek, 18 lutego 2014

Głosy zza grobu, czyli o rosnącym niepokoju

Zaczęło się niewinnie. Córka zaśpiewała ze zmarłym tatusiem. Nathalie Cole wydała w 1991 album "Unforgettable", na którym znalazła się piosenka jej ojca pod tym samym tytułem. Były to zmiksowane ścieżki z głosami dwojga śpiewaków. Niby nic, wszystko pozostaje  w rodzinie, ale... Pojawia się niepokój, czy rzeczywiście nic się nie stało. Przyczyną tego niepokoju jest być może opinia żony Nat King Cole'a, która zarzuciła córce wykorzystywanie dorobku ojca do celów po prostu marketingowych .



Potem było tak
W 1997 roku Charles Aznavour wydaje album pod tytułem "Plus bleu que tes yeux". Jest to jednocześnie tytuł piosenki, którą piosenkarz dużo wcześniej napisał dla zmarłej w 1963 roku Edith Piaf. Piosenkarz rozpoczynał swoją karierę u jej boku, razem występowali na koncertach. On początkowo jako support, ona już jako gwiazda. I tą bliską więzią zawodową oraz osobistą można tłumaczyć chęć oddania hołdu Piaf w ten niecodzienny sposób. Album rozpoczyna tytułowa piosenka, będąca, jak w poprzednim przypadku, mixem dwóch ścieżek dźwiękowych z głosami Piaf i Aznavoura. Na klipie piosenkarz śpiewa z "widmem" wielkiej gwiazdy francuskiej piosenki.


A potem to już poszło. W 2006 roku w pierwszym programie francuskiej telewizji (komercyjnym - kilka lat temu taka uwaga byłaby istotna, teraz gdy telewizje państwowe zapomniały kompletnie o ich misji, już chyba nie) zrealizowano program pod tytułem "Les duos de l'impossible" (Niemożliwe duety). I zaroiło się aż od tych duetów z nieboszczykami. Mój niepokój więc ciągle wzrasta. Co innego bowiem stały dostęp do starych, oryginalnych nagrań, a co innego tworzenie nowej rzeczywistości medialnej w imię zwiększenia oglądalności. To już nie krąg rodziny czy bliskich znajomych, lecz arbitralnie dobierane pary. I wszystko dla kasy.


 
Sacha Distel mógł znać Larę Fabian, ale na choćby 58-latka chyba tu nie wygląda, 
tyle zaś miał, gdy Fabian zaczynała dopiero swoją karierę

Dlatego będąc oczarowanym płytą, którą ostatnio nabyłem za bilety Narodowego Banku Polskiego, doceniłbym jeszcze bardziej zasługi wszystikich, którzy się przyczynili do wydania piosenek nagranych przez pana Jerzego Wasowskiego na domowym magnetofonie, a które pozostały nieznane do czasu ich obecnej publikacji, gdybym mógł usłyszeć głos samego tylko mistrza. (strasznie długie zdanie mi wyszło)
Tym niemniej chapeau bas przed realizatorami nagrań, kompozytorem i aranżerem, członkami orkiestry i paniami, którym dano okazję uczestniczyć w tej przygodzie jako wokalistki.



Jestem zatem oczarowany, ale niepokój coraz bardziej rośnie, bowiem doszło już i do tego, że w zeszłym roku nagrano prawdziwą balladę z trupem.


Co ciekawe, teraz synowie Joe Dassina kłócą się z Hélène Ségara, kto kogo prosił, zaprosił, czy ktoś w ogóle zezwolił itd. itd. Wykorzystanie nie tylko głosu zmarłego piosenkarza, ale także jego wizerunku, nawet za zgodą rodziny, gdyby taka była, świadczy jednak o przekroczeniu kolejnej granicy. Więc mój niepokój rośnie dalej, bo to może jeszcze nie koniec...

niedziela, 16 lutego 2014

Jak się przestraszyć wieczorową porą, czyli opowieści niezwykłe

W latach 1967-68 Telewizja Polska wyprodukowała serię pięciu filmików trzydziestominutowych pod wspólnym tytułem "Opowieści niezwykłe". Były to opowieści niezależne od siebie, nakręcone według opowiadań polskich pisarzy, głównie XIX wiecznych: Henryka Rzewuskiego ( Ja gorę! ), Józefa Korzeniowskiego ( Mistrz Tańca ), Ludwika Niemojewskiego ( Szach i mat ) oraz Stefana Grabińskiego ( Pożarowisko i  Ślepy tor ). Elementem spinającym je w całość jest początek. Do dziennikarza mieszkającego na poddaszu jakiejś kamienicy za murami miejskimi (w tej roli Kazimierz Rudzki), przybywają wieczorami goście z zaświatów, by opowiedzieć mu swoje niecodzienne przygody.
 
Najbardziej mi się podobał, już jako nieletniemu widzowi, film w reżyserii Janusza Majewskiego Ja gorę! z dwiema znakomitymi rolami: główną, Jerzego Turka, imć Pana Pogorzelskiego, herbu Krzywda, i drugoplanową, ale jakże wdzięczną, Jerzego Wasowskiego jako księcia biskupa. No i ten kapitalny głos z zaświatów Władysława Hańczy. Zapraszam na ów majstersztyk. 
 
 
 
 
Do pozostałych części podaję powyżej, w nawiasach, linki na You Tube. Życzę miłego oglądania. Mam nadzieję, że spodobają Wam się tak jak mnie.
Dlaczego Telewizja nie wydaje tych wspaniałości na DVD???
 
 
 

środa, 12 lutego 2014

Trzech panów: Ł. F. i Sz.

Po dwóch postach o dwóch panach z pewnego miasta, czas na odpowiedź na pytanie o rodzinne miasto Bohdana Łazuki...



Piosenka ta pochodzi z telewizyjnego programu Popierajmy się, prowadzonego w latach 1968 - 1972, przez Jacka Fedorowicza, Piotra Szczepanika i Bohdana Łazukę. Niestety, nie mogę sobie przypomnieć za żadną cenę żadnego odcinka. Jednak już z tych kawałeczków można sobie wyrobić opinię o wysokim poziomie artystycznym i wielkim humorze autorów i wykonawców. Wbrew obiegowym opiniom, czasy PRL-u to nie tylko szary codzienny znój. No, a że sprawy damsko-męskie są podobne pod każdą szerokością i długością geograficzną, i w każdych czasach, więc skorzystajcie panowie z krótkiego szkolenia:



Jacka Fedorowicza, jako znakomitego konferansjera i współautora scenariuszy, pamiętam raczej z innych cyklicznych programów Kochajmy się i Małżeństwo doskonałe. Ogromnie żałuję, że programy te nie były nagrywane, ale jak powiedział Jerzy Gruza, ich reżyser, miało to pewien sens, bo w razie uwag krytycznych różnych oficjeli i cenzorów, dowodów na taśmie nie było...
To chyba w Małżeństwie doskonałym po raz pierwszy, oczywiście jako dziecię nieletnie, poznałem czar ukrytej kamery. I jestem dalej pod jej urokiem (tej staruszki z telewizji polskiej, a nie amerykańskiego chłamu z podkładanym śmiechem, keczupem tryskającym na ślubną suknię czy ludzi w supermarkecie wpadających do wody, zamiast lec na wygodnym łóżku). Na You Tubie jest jeden przykład. Pamiętam jeszcze, że była historia z fałszerzem pieniędzy i banknotem pod oponą samochodową i coś z pomaganiem w niesieniu wielkiej walizki. I do tego genialne komentarze Jacka Fedorowicza. 




Na koniec odzywa się we mnie dusza przewodnicka. Czy rozpoznajecie przed którym urzędem pocztowym wisi ta skrzynka?

poniedziałek, 10 lutego 2014

Bohdan Łazuka

W następnym poście dowiecie się, w jakim mieście się urodził Bohdan Łazuka ostatniego październikowego dnia w 1938 roku. Ukończył Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie, jako uczeń Ludwika Sempolińskiego i Kazimierza Rudzkiego.
W 1963 roku, na pierwszym Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu dostał nagrodę indywidualną za piosenkę Dzisiaj, jutro, zawsze , którą pamiętam doskonale z teledysku nadawanego w telewizji (na czerwono zaznaczony jest link do You Tuba).

Wielkim przebojem była piosenka Bogdan, trzymaj się. Niestety nie znalazłem na You Tubie nagrania telewizyjnego z tamtego okresu, więc musimy się zadowolić tym:


Dwa lata później, też w Opolu, zaśpiewał piosenkę W siną dal, którą poniżej możecie usłyszeć śpiewaną w duecie z Igą Cembrzyńską. (Festiwal opolski, 1979). Tę piosenkę i ten duet pamiętam przede wszystkim z płyty.



Znakomitą opinię miał o nim Ludwik Sempoliński (o profesorze też będzie niedługo małe co nieco), ale wyraził w swoich pamiętnikach również wielką obawę, czy jeden z jego ulubionych uczniów nie zejdzie na złą drogę. Łazuka zaangażowany po szkole teatralnej do Teatru Współczesnego, musiał go opuścić ze względu na brak dyscypliny, potem była również nieudana próba z Teatrem Syrena. To raczej estrada była jego przeznaczeniem i przyciągała go chyba od najwcześniejszych lat. 
"Bolałem bardzo nad jego lekkomyślnością, zwłaszcza że w krótkim czasie zdobył dużą popularność, a nawet sławę występując na festiwalu w Opolu w piosence Dzisiaj, jutro, zawsze, a potem Bogdan, trzymaj się. Z jednej strony cieszyłem się jego popularnością, a z drugiej niepokoiłem się, oby tylko nie zaprzepaścił swego talentu, którym go tak hojnie obdarzyła natura." Ludwik Sempoliński - Druga połowa życia, Czytelnik, 1985.

Jest znakomitym interpretatorem piosenek przedwojennych. Ludwik Sempoliński w cytowanych wyżej pamiętnikach twierdzi, że jego interpretacja Umówiłem się z nią na dziewiątą była lepsza niż Eugeniusza Bodo. Powiedzmy, że o gustach się nie dyskutuje. Ja lubię obie.


Na koniec jedna z najpiękniejszych piosenek śpiewanych przez Pana Bohdana:


 

sobota, 8 lutego 2014

Piotr Szczepanik

Jednym z piosenkarzy, których bardzo lubiłem w późnych latach sześćdziesiątych był Piotr Szczepanik. Urodzony w 1942 roku w Lublinie (informacja ta przyda nam się za kilka dni). Jako student historii sztuki zaczął działać w kabarecie, zadebiutował zaś w 1963 na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie, wówczas nazywał się on Ogólnopolskim Studenckim Konkursem Piosenkarzy. Szczepanik zajął tam czwarte miejsce. Startował również rok później, w 3 edycji Konkursu, zajmując... czwarte miejsce. Więcej chyba nie próbował.
Wylansował kilka przebojów, z których najpopularniejsze były: Żółte kalendarze, Goniąc kormorany, Kochać..., Puste koperty

Żółte kalendarze, to chyba pierwszy przebój Piotra Szczepanika. Piosenka nagrana 4.01.1965 w studiu radiowym przy ul. Myśliwieckiej, gdzie się mieści obecna Trójka, wzięła udział w konkursie na Radiową Piosenkę Miesiąca. Nie było wówczas kontaktu elektronicznego ze słuchaczami, więc przysyłali oni do redakcji kartki pocztowe. Z głosami na Żółte kalendarze przyszło ich... 60 tysięcy.  A wszystko trzeba było ręcznie policzyć... Wcześniej głosowało z reguły tylko po kilka tysięcy osób.


 
Goniąc kormorany. Piotr Szczepanik nagrał tę piosenkę z zespołem Tajfuny. Clip jest z roku 1965, jest to zatem chyba występ na Międzynarodowym Festiwalu Piosenki w Sopocie
 
 
 
Puste koperty.  No proszę, poczciwa pocztówka dźwiękowa, produkowana przez małe firmy prywatne, olewające kompletnie prawa autorskie, więc można było kupić nagrane na nich największe przeboje światowe, tyle, że kiepskiej jakości, odtwarzana na równie poczciwym adapterze Bambino (mono), który miał już własny głośnik. Mieliśmy takie cudo. W ramieniu miał dwie igły, ta pod zielonym przyciskiem pozwalała odtwarzać jeszcze stare płyty microsillons na 75 obrotów na minutę.



Kochać... (niby raczkująca ta telewizja, a zobaczcie jaki znakomity playback - dźwięk zupełnie się nie rozłazi z ruchem warg piosenkarza; tańczy zaś etatowy duet baletowy Telewizji Polskiej w tamtym okresie - Krystyna Mazurówna i Gerard Wilk).
 


 
Jednak najbardziej zasłuchiwałem się wówczas w tę piosenkę: Zabawa podmiejska. Nasza kuzynka miała płytę, jeśli dobrze pamiętam, singel, na które były cztery z prezentowanych dziś piosenek. Na pewno ta, kormorany i puste koperty.